sobota, 16 maja 2015

W służbie człowiekowi czy własnemu brzuchowi?


Dziś o moich doświadczeniach z księżmi. Wątek chciałabym "ugryźć" od strony czysto ludzkiej, celowo zatem pominę kwestie odprawiania mszy, spowiedzi i innych sakramentów. 

Na temat kapłaństwa zwyczajowo padają wielkie słowa. Jest ono powołaniem, sposobem na życie, a do jego istoty należy wręcz służba drugiemu człowiekowi. Katechizm Kościoła Katolickiego poucza nas, że "przez służbę innym sami uświęcamy się i zasługujemy na zbawienie". Jak to powinno wyglądać w praktyce? Posługa w konfesjonale, praktyka duszpasterska, co najważniejsze zaś, otwartość na bliźniego. Wzorem lekarza odpowiedzialnego za doczesne życie śmiertelnika, ksiądz sprawuje pieczę nad jego egzystencją wieczną. Jezus postawił Apostołom wysokie wymagania, takie jak modlitwa, ubóstwo, pokora, zaparcie się siebie. Jednak czy ich następcy pełni  ewangelicznego ducha?

Jako że od młodości w kościele udzielałam się "muzycznie", rzec można, zajęłam miejsce u tzw. żłoba. Moje życie w sporej mierze toczyło się też na plebanii.  Kawa, ciasto, pizza, film na video, nawet i naleweczka. Tak sobie miło z przyjaciółmi czas spędzałam. Bo i czemuż by nie? Ksiądz też człowiek. Lecz, gdy z młodzieńczych lat wyrosłam i jako statecznej już białogłowie przyszło mi oficjalne wizyty składać, sprawy nieco się skomplikowały.

W ostatnich dniach pochłonięta byłam szukaniem dogodnego miejsca, w którym można by zorganizować koncert. Nasza orkiestra liczy kilkadziesiąt osób, zatem wybór mój padł na kościół. Stosowny telefon wykonałam, w duchu licząc, że pomysł spotka się z aprobatą. Toteż niemile mnie zaskoczyło, gdy proboszcz stwierdził, co następuje. Inicjatywa, jego zdaniem, piękna, tyle, że ...zbyt kłopotliwa. Wszak wielkiej pracy wymaga - ogłosić wydarzenie z ambony, udostępnić kościół, jakąś salkę do przebrania i toaletę - on zaś jest taaaki zmęczony. Pytam zatem, co innego w tym czasie ma do roboty? Czyż nie od tego jest, by angażować się i być uczynnym? 

Zadzwoniłam do innej świątyni. Tu wprawdzie zgodę otrzymałam, lecz i tak odczułam spory niesmak. Szczegóły przybyłam omawiać z synkiem. Ma się rozumieć, pilnowałam, by (w ramach ulubionej zabawy) niczego proboszczowi z biurka nie zrzucił. Siedziało maleństwo grzecznie na moich kolanach, od czasu do czasu nieśmiało czegoś dotykając. Gdy zdarzyło mu się raptem odrobinę przesunąć któryś z gadżetów, ksiądz ostentacyjnie go poprawiał, przy czym do końca nie obdarzył ani mnie, ani mej słodkiej chłopczyny uśmiechem. Miałam nieodparte wrażenie bycia intruzem. Recz jasna to tylko moje emocje, ale te znikąd się przecież nie biorą.

Z zakonnikami doświadczenia mam nieco lepsze. Zapewne wynika to z ich duchowej formacji, jak również z większej ilości codziennych obowiązków, co dość skutecznie chroni ich przed skupianiem się na pasieniu brzuchów. Wśród księży, których znam z czasów, gdy jeszcze byli klerykami, a nawet nieco wcześniejszych, często obserwuję pewien przykry proces przemiany. Dorabiają się oni kałduna oraz wypasionej bryki, oddalając się jednocześnie od ludzi i ich potrzeb. Nie jestem przeciwniczką posiadania samochodu przez kler. Wręcz przeciwnie - przy ich posłudze auto jest bardzo pożyteczne. Nie śmiem również odmawiać im tej odrobiny wygody. Tylko czy to koniecznie musi być fura za 100 tysięcy złotych lub więcej? To się po prostu nie godzi. Przepych, w którym żyją, psuje ich, sprawiając, że przestają żyć życiem ludzi. Nic dziwnego, że odwiedzając biuro parafialne, czuję się nieledwie petentem.

Przepraszam wszystkich, których uraziłam. Moim celem nie było podważanie zaufania do księży w ogóle. Obca mi jest postawa antyklerykalna. Pragnęłam jedynie wyrazić konstruktywną krytykę i żywą nadzieję, iż ambasadorzy Chrystusa, w imię miłości do Boga i ludzi, staną się w swej posłudze gorliwsi.


Grafika znaleziona w sieci

czwartek, 7 maja 2015

Fenomen Dextera


Długo się zastanawiałam jaki powinien być ten pierwszy POST.
Przypuszczalnie wypadałoby najpierw przedstawić swoją osobę, zaprezentować kilka faktów..
Tymczasem postanowiłam być po prostu sobą i dać się poznać ..z czasem.
Jako licealistka zaczytywałam się w Jane Austen, której powieści traktowały przede wszystkim o zamążpójściu. Od zwykłych romansideł odróżniała je celna obserwacja i żywa prezentacja kobiecej psychiki. Równocześnie sama marzyłam o idealnej miłości, która - jak się później okazało - w przyrodzie nie występuje. Rozczarowana powyższym wnioskiem przeniosłam zainteresowania na nieco bardziej abstrakcyjny grunt. Nowe upodobania objęły seryjnych morderców i tych, którzy ich ścigali. Rzec by można, co w tym abstrakcyjnego? Otóż dokonywane przez zwyrodnialców zbrodnie, przez swą makabryczność, zyskiwały pewną absurdalność. Tym sposobem kryminały (czy to książki, czy seriale) stały się tzw. odmóżdżaczem, który pozwalał mi nie tęsknić za idealną miłością.
W ostatnim czasie zaliczyłam amerykański serial pt. Dexter. Jego akcja skupia się na osobie Dextera Morgana - za dnia analityka śladów krwi w policji w Miami, a nocą seryjnego mordercy. Nie jest to jednak "zwykły" degenerat. Dexter likwiduje wyłącznie tych, którzy wymykają się wymiarowi sprawiedliwości i unikają odpowiedzialności za popełnione zbrodnie. "Kodeksu", wg którego wybiera ofiary, nauczył go ojczym. Wiedział on, że pozbawionego na skutek traumatycznych przeżyć z dzieciństwa pasierba nie powstrzyma przed zabijaniem. Postanowił zatem ukierunkować jego mroczną potrzebę tak, by nie krzywdzić niewinnych.
..lecz tych, którzy na to zasłużyli? I tu dochodzimy do sedna. Czy wymierzanie kary przez osobę do tego nieuprawnioną może być usprawiedliwiane wskutek pewnych okoliczności? To nie jego wina, lecz świata - dobrzy ludzie muszą robić złe rzeczy, bo ten świat nie jest dobry. Taki morał zdaje się wypływać z omawianego serialu. Skutkiem tego zaczynamy kibicować Dexterowi w jego podwójnym życiu wierząc, że można być jednocześnie bezwzględnym mordercą i kochającym ojcem. Takie myślenie, to utopia. Zabicie człowieka zawsze pozostawia piętno na duszy.
Podczas kolejnych sezonów Dexter uczy się jak żyć z ludźmi, przede wszystkim zaś poznaje co to znaczy kochać. W finałowym odcinku droga, którą przeszedł, niejako przestaje mieć znaczenie. Wszyscy na pewno spodziewaliśmy się innego zakończenia. Miłość miała sprawić, że ciemna strona bytu opuści naszego bohatera, który odtąd żył będzie "długo i szczęśliwie". I może to świadczy o tym, że jest w nas jednak poczucie przyzwoitości, które chce widzieć w człowieku dobro i pragnie, by to dobro zwyciężyło!

Grafika znaleziona w sieci